Mięsko królika i gęsi (te są najlepsze bo jedzą tylko
zieleninkę, więc nie ma mowy o sztucznych paszach, antybiotykach i itp.) oraz
kaczki i indyka (choć i tak najlepsze są te od sąsiada, co to ma swoje i je
karmi ziarenkami i wypasa na trawce) zalewamy zimną wodą, zagotowujemy,
przykręcamy gaz, tudzież zmniejszamy moc – zależy jak tam się u kogo gotuje –
na minimalny i gotujemy tak ok. 2 – 3 godzin, zbierając szumowiny. W trakcie do rosołku dokładamy
warzywa (marchewka, pietruszka, por i liście selera). Ważne żeby rosołek
delikatnie pykał, nie bulgotał. Na sam koniec (ok. 15 min przed końcem) dodaję
natkę pietruszki. Po ugotowaniu wyciągam mięsko. Na samym początku blendowałam
z odrobiną rosołku, teraz kroje drobniutko i zamrażam w małych porcyjkach. To
samo robię z marchewką i pietruszką. Rosołek wekuję w słoiczkach i jak się
zamknie dobrze (pyknie wklęsające się wieczko) to chowam w lodówce. Jak nie
pyknie to do zamrażalnika. Reszta do wyrzucenia. Oczywiście najcudowniej by
było codziennie gotować świeży rosołek i robić zupkę przed podanie, ale kto ma
na to czas? Ja niestety nie, więc trzeba sobie jakoś radzić. Z minimum 1
dniowym wyprzedzeniem planuję co będę gotować, więc wieczorkiem z przyjaciela
zamrażalnika wyciągam niezbędne składniki (wywar, rosół, mięsko, marchewka,
pietruszka) i przekładam do lodówki, gdzie leżą do dnia następnego, do chwili
kiedy to Jegomość ucina sobie drzemkę, a mama przygotowuje obiadek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz